Rano żwawo ruszyliśmy na podbój morza. plaże tutaj są kamieniste ale jak się położy coś pod siedzisko to wcale to nie przeszkadza:) woda choć ciepła to dla nas zawsze jednak za zimna (ja potrafię zmarznąć nawet po 15 minutach w jackuzi które ma 36C) więc i tak musiało trochę czasu minąć nim się przemogliśmy i weszliśmy. po plaży chodzili sprzedawcy ryb suszonych. dla nas wyglądało to okropnie, a cały Krym był ich pełen. leżały wszędzie bez lodówek, za ladą sklepową na papierze śniadaniowy w upale. no ale co kraj to obyczaj jak mawiają. po plażowaniu udaliśmy się na Aj-Petri czyli górę św.Piotra. w tym celu podjechaliśmy marszrutką za Gasprę i stamtąd kolejką linową na górę. na szczycie roiło się od sprzedawców i różnego rodzaju ofert turystycznych. nawet za wejście na sam szczyt trzeba było wnieść dodatkową opłatę. my wybraliśmy się więc w drugą stronę, w kierunku od szczytu a nie do a widoki były przemięknę no i zero ludzi:) z góry zjechaliśmy marszrutką prosto do Gaspry. chcieliśmy zobaczyć Jaskółcze gniazdo, czyli zamek na osuwającej się skale. oczywiście za wejście do niego też chcieli opłatę, więc pooglądaliśmy sobie z daleka, choć w cale nie aż z tak znowu daleka by nie móc popodziwiać. jak wracaliśmy robiło się już późnawo, a nie obeszło się przy okazji drogi powrotnej bez wstąpienia do naszej ulubionej restauracji w Jałcie:) ta wizyta zaowocowała późniejszym wędrowaniem przez las i góry do domu, ale jakoś się nie zgubiliśmy o dziwo a i poznaliśmy nową drogę do kolejnego środka komunikacji z pod naszej miejscówki do centrum Jałty.