Geoblog.pl    chevczuki    Podróże    Turcja    docieramy do Turcji
Zwiń mapę
2011
12
sie

docieramy do Turcji

 
Bułgaria
Bułgaria, Burgas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1172 km
 
Wstajemy rano, a po wczorajszej niepogodzie ani śladu. Świeciło piękne słońce zupełnie jak na zamówienie. Szybko zwinęliśmy namiot, zjedliśmy coś i poszliśmy na wylotówkę na Burgas. Miejsce było kiepskie, wiadukt z szybko jadącymi samochodami, więc po niecałej godzinie postanowiliśmy, że do Burgas podjedziemy autobusem.

Gdy dojechaliśmy, zakupiliśmy jedzenie, napełniliśmy butelki wodą, umyliśmy sobie zęby w przydworcowym kraniku (ja umyłam nawet stopy) i dokładnie przyjrzeliśmy się mapie po czym uznaliśmy, że znowu trzeba będzie skorzystać z autobusu, by dojechać do rozwidlenia na drogę na Malko Tarnovo, czyli do granicy z Turcją. Wszystko niby proste, nawet znaleźliśmy autobus jadący w odpowiednim kierunku, tylko jak teraz wytłumaczyć, że my chcemy się dostać jedynie do tego skrzyżowania, a nie do jakiejś konkretnej miejscowości. Bilety zostały nam sprzedane i tak prawie do samego końca, a ludzie wskazali nam nie to skrzyżowanie, o które nam chodziło, tylko wcześniejsze, nie mniej jednak byliśmy już w miejscu, które nadawało się do łapania stopa.

Na pierwszy samochód nie trzeba było długo czekać, dalej bywało różnie. W jednej miejscowości czekaliśmy chyba ze 2 godziny, za to zabrali nas z niej policjanci czy inna straż, a gdy wysiedliśmy z ich samochodu od razu zatrzymał się następny i to jadący na samą granice.

Po dotarciu do granicy zakupiliśmy wizy, które dla turystów z Polski kosztują 10 euro na osobę i ważne są przez 180 dni. Dopiero po przekroczeniu granicy okazało się, że jedyny kantor jest po stronie bułgarskiej, a my przecież nie mieliśmy żadnych tureckich pieniędzy, z resztą nie mielibyśmy ich nawet gdzie wydać, bo wszędzie dookoła były tylko góry i lasy, na dodatek pan z budki granicznej powiedział nam by nie spacerować tj. w obrębie 10 km, ponieważ to jest teren wojskowy. Byliśmy więc skazani na łapanie stopa pod samą granicą. Staliśmy tak i staliśmy, zapoznając nawet jednego wygłodzonego psa, który przy chwili nieuwagi zabrał nam pojemniczek czekolady, który był naszym ostatnim jedzeniem. Było już po 18: 00 czy nawet później, mi powoli zaczynało robić się zimno, bo choć to ciepły kraj i lato to jednak granica jest położona w górach, gdzie jak wiadomo zabudowań żadnych nie ma, więc i wiatr dla siebie znajdzie drogę.

Pan z budki granicznej wpuszczając samochody patrzył się, jak stoimy już tyle czasu bezskutecznie. Ruch na granicy był w tym miejscu niewielki, bo główne przejście graniczne znajduje się w innym miejscu, które nie było nam po drodze.

W końcu doświadczyliśmy tureckiej dobroci, która towarzyszyła nam niezmiennie od tej chwili, ów pan z budki porozmawiał ze swoim kolegą, który akurat kończył prace, by zabrał nas, więc po chwili sunęliśmy już przez zielone przestworza, szeroką drogą, zatrzymując się jedynie na chwilę, gdy nasz kierowca przekazywał jakiś pakunek wojskowemu, który wyglądał bardzo sympatycznie, gdy podbiegł do naszego samochodu w pełnym umundurowaniu, w hełmie z podbródkiem, uzbrojony w karabin i uśmiech od ucha do ucha. Tak oto dotarliśmy do Kirklareli, gdzie znaleźliśmy kantor, zjedliśmy kebaba i poszliśmy w kierunku wylotówki.

Zapytaliśmy po drodze jednego policjanta czy w dobrym kierunku się kierujemy. On powiedział, by chwilę poczekać, bo właśnie jego kolega policjant jedzie w tamta stronę i nas podwiezie do zatoczki, byśmy nie musieli iść pieszo. Dotarliśmy do wielkiej zatoczki, kiedy akurat po chwili rozległ się głos muezina z pobliskiego meczetu nawołujący do modlitwy. Tam dało się już czuć, że jesteśmy w Turcji i przypuszczać, że nasza wyprawa będzie dużo bardziej niesamowita niż to sobie wyobrażaliśmy. Po chwili łapania stopa podszedł do nas jakiś chłopak i choć zupełnie się nie rozumieliśmy to był uśmiechnięty i bardzo skory do rozmowy, z resztą jak wszyscy Turcy, których spotkaliśmy na swojej drodze.

Było już ciemno, gdy zatrzymał się nam samochód, ale kierowcy nie mówili po angielsku, tylko po turecku, więc nie bardzo dało się porozumieć. Zrozumieliśmy tylko, że jadą w naszym kierunku, ale już nie to czy bezpłatnie. Podczas drogi zadzwonili do kogoś, kto mówił po angielsku i okazało się, że… siedzimy w taksówce. Na pytanie, czy to jakiś problem, powiedzieliśmy, że tak, bo my podróżujemy tylko autostopem i nie mamy pieniędzy na taksówki. W rezultacie odwieźli nas do Babaeski do drogi na Istambuł i nic nie kazali płacić.

W Babaeski właśnie, choć przecież było już około 21/22 spotkała nas pierwsza niesamowita przygoda. Szukaliśmy właśnie miejsca na nocleg, kiedy usłyszeliśmy jakąś muzykę i zobaczyliśmy w oddali tańczących ludzi. Moja ciekawość nie pozwoliła mi ominąć tego miejsca, bo pierwszy raz słyszałam taką muzykę i bardzo byłam ciekawa, co to też się tam odbywa. Z daleka sfilmowałam kawałek tańca, ale po chwili grupka dzieci spostrzegła, że mam aparat i koniecznie chciały, by zrobić im zdjęcie. Mąż stanął z nimi do zdjęcia i byli bardzo uradowani.

Nagle, nie wiadomo skąd, zjawił się też jakiś pan i jakaś pani i powiedzieli, że to wesele i że jesteśmy zaproszeni. Dali nam 3 krzesła (słyszałam, że warszawiacy to na 3 krzesłach siadają no, ale ….;)) pepsi, szklanki, obskoczyli dookoła patrząc się jak na małpki w zoo. W tym czasie para młoda była mniejszą atrakcją niż my – turyści z zachodu, którzy po zaledwie 2 dniach podróży, w tym jednym słonecznym nie zdarzyli się jeszcze opalić. Czuliśmy się dziwne będąc w centrum uwagi wszystkich gości weselnych, a jednocześnie zachwyceni ich gościnnością i zaciekawieni kulturą, muzyką, sposobem tańca, zabawami, które w odróżnieniu do naszych weselnych nie są tak wyuzdane. Panna młoda przebierała się za naszej tam obecności dwukrotnie. Odtańczyła też jeden taniec dla pana młodego.

Były sztuczne ognie, zimne ognie, cukierki dla dzieci oraz pan, który odganiał dzieci kijem, gdy zbytnio nie dawały nam spokoju popisując się przed nami jedno przez drugie. Jedna tylko dziewczyna znała trochę angielski, z resztą rozmawiało się na uśmiechy. Nie potrafili pojąć, że my – katolicy w piątki się nie bawimy i ciągle usiłowali nas namówić na taniec.

Posiedzieliśmy tam około 2h i byliśmy już bardzo zmęczeni, wiec chcieliśmy wyjść i znaleźć jakieś miejsce na namiot, ale nie było to takie proste. Od razu zebrała się grupka osób, która stwierdziła, że nas odprowadzi, choć nie wiedziała, dokąd idziemy. Nie mogli zrozumieć, że nie idziemy do hotelu ani na wylotówkę tylko mamy namiot i idziemy z nim na łąkę. Dla świętego spokoju powiedzieliśmy, że jedziemy wskazując na trasę, wiec nas przy niej zostawili, a my odbiliśmy w pole, gdzie jeszcze przez jakiś czas dało się słyszeć weselna muzykę, ale na pewno nie trwała ona do rana.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2011-10-28 11:58
Mieliście szczęście uczestniczyć w tureckim weselu ! , pozdrawiam
 
kuba, plecakwspomnien.eu
kuba, plecakwspomnien.eu - 2012-06-15 23:21
Byłem na tym przejściu granicznym :D Też tam łapaliśmy tylko w drugą stronę - na Burgas. Staliśmy ze dwie godziny, a dojazd z autostrady Istambuł - Edirne, do granicy (66 km) zajął nam z 5h. Nie trafiliście przypadkiem do miejscowości Derekoy? Tam był pewien Pan, który ugościł nas obiadem i miał mnóstwo pocztówek od podróżników którzy odwiedzili tę bardzo malutką wieś. Chyba był to jakiś wójt, a każdym razie pokazywał kilka pocztówek Polaków. Wobec tego również zostawiliśmy mu polską pocztówkę, a on na odchodne dał nam swoją wizytówkę, z zastrzeżeniem, że w razie problemów mamy dzwonić.
A najlepsze było, jak jechaliśmy tą drogą i tam były kamieniołomy w pobliżu. I jedziemy sobie takim zdezelowanym samochodem a nagle kilkaset metrów przed nami wybuch!! Ogromne bum! Całe szczęście, że nie wystrzelił kilkanaście sekund później, bo przejeżdżając później w pobliżu tego miejsca widzieliśmy mnóstwo kamieni na drodze... Trucja... dziwny kraj... ;)
 
chevczuki
chevczuki - 2012-06-16 00:52
a nie tam akurat nie dotarlismy. kojarze nazwe jedynie ze znakow drogowych:) Ale planujemy jeszcze wrocic do Turcji wiec moze i tam trafimy, kto wie. tak jak mowisz. Turcj - dziwny kraj:)
 
 
zwiedzili 4% świata (8 państw)
Zasoby: 58 wpisów58 17 komentarzy17 637 zdjęć637 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
11.08.2011 - 28.08.2011
 
 
22.09.2010 - 25.09.2010
 
 
15.07.2010 - 19.07.2010