Różnica miedzy polskim stopem a tureckim jest taka, że gdy u nas wsiądzie się do TIR-a to wiadomo, że jedzie się 4,5h a później 45 minut postoju. Tam wiadomo tyle, że się wsiada i dalej się okaże. No i okazało nam się po ujechaniu około 150 km, że stajemy na herbatkę. Na herbatce okazało się, że jeszcze dostajemy po wodzie w kartoniku jak nasz jogurt i po soczku no i że nasz kierowca tutaj kończy trasę i że przesiadamy się do innego TIR-a.
Drugi tir był ostatnim tego dnia, bo tuż przed zmrokiem złapaliśmy 2 samochody. 5 Turków jadących na 2 auta z niewiadomych powodów, bez żadnego bagażu i to w dodatku do samego Denizli.
Przeliczyliśmy godziny i uznaliśmy, że tak około 24-1 powinniśmy być na miejscu. Napisaliśmy więc do Hasana – kolegi Dżigiego z pytaniem, czy to nie za późno, jeśli o tej porze do niego zawitamy. Wszak mieliśmy przybyć dopiero dnia następnego. Odpisał, że problemu nie ma, ale możemy mieć trudność ze znalezieniem adresu. Sprawa się skomplikowała, gdy okazało się, że nasi kierowcy najpierw objechali pół miasta, kupili jedzenia dla nas i dla siebie, później 5 razy po drodze stawali na herbatę i w końcu zamiast być o 24-1 zajechaliśmy do Denizli na 3:00.
Zaczepili policje w radiowozie pytając o adres, ale nie wiedzieli, więc po nocy dzwonili do Hasana, którego obudzili i powiedzieli, by po nas wyszedł. Najpierw chyba nie chciał, z tego, co udało nam się zrozumieć, ale w końcu po nas wyszedł. Był zły, że tak późno przyjechaliśmy, ujmując to w słowach „it’s too late”, ale po dotarciu do domu zaraz poczęstował nas arbuzem, jednocześnie oświadczając, że o 7: 30 pobudka, bo on idzie do pracy.