W Kaş plaże są kamieniste, co nie znaczy wcale, że nienadające się do użytku. Znaleźliśmy nawet taką bezpłatną z leżakami, parasolkami i zejściem do wody po schodkach. W drodze na plażę zaopatrzyliśmy się w mapy Kaş i Antalyi, które znajdowały się pod nieczynną w weekendy informacją turystyczną. Zrobiliśmy też pranie w miejskim kraniku, z którego woda nadawała się do picia, więc przy okazji napełniliśmy nasz 5-litrowy baniaczek, z którego wodę później na bieżąco przelewaliśmy do 1,5 litrowej butelki by było wygodniej pić.
Nie mogliśmy się zebrać znad morza, choć tego dnia planowaliśmy dojechać pod Antalyę, po drodze na wylotówkę zawitaliśmy jeszcze na ruiny antycznego teatru z I p.n.e., którego audytorium zwrócone jest w stronę morza.
Postanowiłam przejść się na pobliska górę celem zrobienia zdjęcia teatru z innej perspektywy. Długo czekaliśmy na stopa, ale sceneria była przepiękna. Czerwona ziemia i palmy sprawiały niebywałe wrażenie. Do Antalyi dotarliśmy wieczorem, ale powiedzieliśmy kierowcy, by zawiózł nas w jakieś miejsce, gdzie można będzie rozbić namiot. Zapytał o to jednego człowieka, który wiedząc, że będzie problem znaleźć takowe miejsce dosiadł się do naszego samochodu, co ciekawsze z przodu siedząc tym samym na spółkę z drugim na przednim siedzeniu no i wysadzili nas pod Antalyą koło campingu.
Okazało się, że nie możemy tam spać, nie ma możliwości noclegu pod namiotem czy coś takiego. Dwaj leśniczy, z którymi rozmawialiśmy za pomocą Google translatora na laptopie podpiętym gdzieś do przedłużacza z pobliskiej budki w lesie w końcu ustalili, że jedną noc możemy tu przenocować, tylko podjedziemy do innego wjazdu. Na miejscu poczęstowali nas kolacją, pyszne papryczki nadziewane ryżem i mięsem, liście winogron z tym samym nadzieniem, pomidory i tradycyjny placek z kminkiem, którego nazwy niestety nie znam, a którym to częstowani byliśmy bardzo często. Oczywiście do tego obowiązkowo herbata.