Rano musieliśmy zwinąć się z miejsca noclegu do 7:00, praktycznie od razu złapaliśmy samochód do Antalyi, gdzie o tej godzinie jeszcze praktycznie wszystko było pozamykane, więc musieliśmy poczekać nim otworzono jakikolwiek bar, jednak ten, który wybraliśmy okazał się jednym z naszych najgorszych posiłków. Udaliśmy się na mszę niedzielną po niemiecku do kaplicy, której adres znaleźliśmy w necie. Po drodze zwiedzaliśmy miasto. Po mszy znowu był poczęstunek, na którym spróbowałam zupełnie innej odmiany bananów niż te spotykane w Europie.
Na odchodne pojechaliśmy sobie tramwajem nad morze, z którym żegnaliśmy się do 18:00 i dopiero o tej godzinie ruszyliśmy na wylotówkę, tego dnia podjeżdżając jedynie na sam koniec Antalyi, gdzie spotkaliśmy Ukraińca – Dimę, który w drodze był dopiero 2 dni, nie miał ze sobą namiotu, karimaty i wszystkie rzeczy miał spakowane w mały plecaczek, a przyleciał z Kijowa na 12 dni. Rozmawiało nam się na tyle ciekawie, że zamiast machać przez godzinę staliśmy przy wylotówce rozmawiając.
W rezultacie Dima poszedł szukać miejsca, w którym można by spokojnie położyć się spać, a my po chwili machania wysłaliśmy do niego sms-a z pytaniem gdzie jest i zaraz do niego dołączyliśmy. Znaleźliśmy krzaki z kawałkiem trawy miedzy ulicami i to tej nocy posłużyło nam za nocleg. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że to ostatnia nasza noc w Turcji.